Wyzbywanie się „sreber rodowych” jako metoda na przeżycie…

Nie tylko bez dyżurnego optymizmu, ale z głębokim pesymizmem zabieram się do pisania o Garbarni… Towarzyszyłem jej losom od połowy lat 80-tych zeszłego wieku, od czasu do czasu bywając na jej meczach, regularnie „zaszczycając” walne zebrania sprawozdawczo-wyborcze klubowych delegatów. Uwiodło mnie twarde, konsekwentne trwanie przy nazwie ROBOTNICZY Klub Sportowy oraz niepowtarzalna atmosfera tego klubu, tworzonego w 99 procentach przez byłych zawodników, co było normą niemal statutową. Z czasem wszakże owo kiszenie się we własnym sosie kadrowym zaczęło ujawniać negatywne skutki. Sprowadzał się taki stan rzeczy do betonowania szeregów członkowskich, przez co niekiedy czynił wrażenie swoistego getta. Przy wyłanianiu władz klubowych zamiast kwiecistych rekomendacji wystarczało powiedzieć sakramentalne: ”stary garborz!” Brak dopływu świeżej krwi sprzyjał też pojawianiu się dezintegracyjnym pęknięciom. Z dawnej, przyjacielskiej, pełnej wzajemnego zaufania grupy, którą spajała miłość do klubu i szacunek do kolegów, zaczęły się wykłuwać wrogie obozy. Motywem nadrzędnym okazywała się walka o stołki, czyli o kierownicze stanowiska w klubie. Za czasów PRL skład zarządu, a głównie osoba prezesa uzgadniana, a właściwie wyznaczana była w komitecie partii w ramach poszerzanej w nieskończoność nomenklatury. Alternatywy kadrowej wobec tak wyłonionego sternika klubu być nie mogło. Nominacje przyjmowano więc z dobrodziejstwem inwentarza…

Wraz z końcem słusznie minionego ustroju nastąpiła faza wewnętrznych uzgodnień i pomiędzy grupami interesów klubowej czołówki. To, co na takich nieoficjalnych konwentyklach uzgodniono, stawało się faktem dokonanym, ponieważ strony zwykle dotrzymywały danego słowa. Niestety, owe pojednawcze procedury z czasem się wyczerpały, co skutkowało ostrą konkurencją na „walnych”, a następnie kopaniem rowów między kolegami. Szczytem tej swoistej „zimnej wojny” było zebranie sprawozdawczo-wyborcze sprzed dwóch lat, na którym ustępujący zarząd Jerzego Jasiówki poddany został ostrej, niekiedy przesadnej krytyce. Nie było pardonu nawet dla tak ewidentnych sukcesów sportowo-organizacyjnych, jakim był awans piłkarzy do I ligi oraz wybudowanie nowoczesnego gmachu klubowego i kompleksu szkoleniowo-treningowego. A przecież powrót garbarzy na ogólnopolski przestwór przez całe czterdzieści cztery lata (sic!) był nieosiągalny, a zasiedzenie się w prymitywnym budynku przy Rydlówce stymulowało marazm i zanik instynktu rozwojowego. Ukształtowany w ostatniej dekadzie nieustający casus belli między dwoma frakcjami sięgnął nawet po sprawę sądową w obronie takich wartości jak uczciwość i bezinteresowność w działaniu na rzecz klubu. Pomawiany zarząd Jasiówki otrzymał właśnie pełną satysfakcję, gdyż sąd odrzucił sformułowany pochopnie przez oponentów m.in. zarzut „skoku na kasę” i praktyki „nepotyzmu”…

Prawdę mówiąc, osią rzeczonego konfliktu od lat pozostaje kwestia egzystencji klubu, która opiera się na konsumowaniu przychodów pochodzących ze zbywania terenów deweloperom. Obie strony, niestety, nie znalazły alternatywnych źródeł zasilania budżetu, co w perspektywie ostatecznego wyzbycia się owych „sreber rodowych” w postaci wyprzedawanej ziemi, sprawia, że perspektywy klubu jawią się w ciemno-brązowym kolorze. W tym miejscu stuletniego bytu Garbarni, niezbędne jest solidne wsparcie służb miejskich, od półwiecza po macoszemu traktujących trzeciego w Krakowie posiadacza tytułu mistrza Polski…
RYSZARD NIEMIEC

Hits: 0

To top