Na Rydlówce jak na Koronie. Z tym, że prawie…

Poczyniona gdzieś z boku sugestia, aby pół wieku po Wembley z identycznej perspektywy przypomnieć pucharowy mecz Garbarni ze Stalą Mielec nie wydawała mi się warta uwagi. Znów w przypadku „Brązowych” podpierać się sukcesami, o których mało kto pamięta? Przewracać stare i mocno pożółkłe karty historii, które nie mają nic wspólnego z teraźniejszością? Raz jeszcze podpierać się hasłem „było kiedyś” w sytuacji, gdy rzeczywistość skrzeczy, a perspektywa rysuje się w zamazanych konturach? Nie, bo w przyjętej formule felietonu zabraknie mi tym razem punktu zaczepienia w postaci słowa „jest”. Zwłaszcza że naprawdę szykowało się nader bolesne zderzenie z teraźniejszością. Po jaką więc cholerę potęgować ból?

Mimo to poszedłem w środę na Rydlówkę, choćby z czysto sentymentalnych pobudek. I dosyć szybko zorientowałem się, że wcześniej przyjęte założenie traci rację bytu. Co więcej, następna sensacja kosztem Stali coraz bardziej zaczynała wchodzić w rachubę.

Pierwszeństwo jednak, nie tylko ze względu na chronologię zdarzeń, należy się nie wnukom, a dziadkom. To oni znaleźli się 20 listopada 1973 w centrum ogólnopolskiej uwagi. A przecież racjonalnych przesłanek ku temu nie było żadnych. Może poza tym, że piłka jest okrągła a bramki są dwie… Na Krzemionki, ściślej stadion Korony, przyjeżdżał mistrz Polski, kilka miesięcy wcześniej Stal pierwszy raz w swej historii sięgnęła po to trofeum. Po wtóre, pucharowa konfrontacja miała miejsce ledwie miesiąc po legendarnym meczu na Wembley, gdzie Henryk Kasperczak, Grzegorz Lato i Jan Domarski odegrali ważne role, w przypadku Domarskiego rolę nawet najważniejszą, bo polegającą na strzeleniu gola o kluczowym znaczeniu. Powód trzeci wiązał się stricte z drugoligową postawą Garbarni. Zdecydowanie częściej niż rzadziej znajdowała się pod kreską. Także ten czynnik mocno skłaniał ku temu, że na Krzemionkach żelazny faworyt pewnie weźmie co swoje. Tymczasem…

Stal przyjechała do Krakowa niemal w optymalnym składzie. Wprawdzie zabrakło na murawie Grzesia Laty, ale cała reszta… Zygmunt Kukla w bramce, Kasperczak (cieszę się, że wracasz Heniu do zdrowia), Domarski, Włodek Gąsior, Marian Kosiński, Adam Popowicz, Witold Karaś… Każdy kibic doskonale znał te nazwiska, doceniał klasę tych piłkarzy. Kogo innego jednak przyszło gromko oklaskiwać.

W 18. minucie Marek Piwowarczyk minął dwóch graczy Stali i strzelił ostro. Kukla zdołał wybić piłkę, ale nadbiegający Zbyszek Macała umieścił ją w siatce. 1-0 dla outsidera II ligi! Warto zaznaczyć, że w tym momencie wynik mógł być wyższy, gdyż nieco wcześniej Andrzej Deptuch dwukrotnie zmusił bramkarza Stali do najwyższego wysiłku.

Po zdobyciu bramki krakowianie nastawili się na grę z kontry. Kapitalnie na lewej flance ataku grał Stanisław Burak, notorycznie uciekając opiekunowi, którym był Ryszard Per. Od 75. minuty Stal grała w „10”, gdyż lubelski sędzia Pawłowski wyrzucił z boiska Popowicza za kopnięcie bez piłki Deptucha. (Popowicz długo mieszkał akurat w Krakowie, był wychowankiem Kabla, w czasie służby wojskowej grał w Wawelu, był piłkarzem wysokiego formatu). „Garbarze” jeszcze bardziej uwierzyli, iż mogą to spotkanie wygrać. W 88. minucie świetnie grający Macała ograł obrońcę gości Jana Wiącka i strzelił obok zaskoczonego Kukli. Sensacja stała się faktem, temu zdarzeniu świadkowały cztery tysiące kibiców.

Po kilku dniach wszystko wróciło do normy. Garbarnia przegrała 0-1 ligowy mecz w Katowicach, a Stal zdeklasowała u siebie ŁKS, którego trenerem koordynatorem był akurat … Kazimierz Górski. 7-0! I zdaje się wystarczyły dwa kwadranse, aby kompletnie zdegustowany niedawny bohater z Wembley, Jan Tomaszewski, ciepnął sprzętem i zszedł z posterunku. Bodaj przy stanie 0-3…

Pisałem już kiedyś epilog do tamtego meczu, aktualizacja nie należy do spraw przyjemnych. Jak potoczyły się losy bohaterów z Krzemionek? Kilku z nich niestety nie żyje. Staszek Burak zmarł tragicznie, Edek Pilarski nagle, to samo dotyczyło Tadka Drausa. Już po napisaniu tekstu dołączyli do nich Zbyszek Lupa, jego imiennik Macała i Andrzej Grzesło. Za Wielką Wodą przebywa Andrzej Deptuch. We władzach Garbarni działał Artur Kaliszka. W Niemczech osiedlił się od kilku dekad Tosiek Herod. Marek Piwowarczyk wciąż mieszka w Borku, czyli bardzo blisko macierzystego klubu. Krzysztof Lasoń, po Garbarni zawodnik Legii Warszawa i ŁKS-u, zapewne nadal przebywa w Belgii, choć nie mam pewności.

Za to jest pewność, że pół wieku później zupełnie inne pokolenie „Garbarzy” też potrafiło stanąć na wysokości zadania, choć bez premii specjalnej w postaci awansu. Wtedy Garbarnia zameldowała się w strefie ćwierćfinałowej, teraz nie osiągnęła 1/8 finału. Ale i tak wyszła z tej konfrontacji z podniesionym czołem, to nie ulega kwestii. Odnotowuję ten fakt z satysfakcją, mimo że jak powszechnie wiadomo z obecną ekipą zarządzającą stanem posiadania na Rydlówce jest mi całkiem nie po drodze.

Mogło zacząć się sensacyjnie, jak wtedy za sprawą Zbyszka Macały. Teraz w poprzeczkę trafił Kacper Durda, było blisko… Stan bezbramkowy do pauzy absolutnie nie krzywdził Stali. Wniosła, nie tylko jak na mój gust, wyraźnie za mało, aby upominać się o coś więcej. Ładny strzał Michała Trąbki krótko po zmianie stron dał faworytom prowadzenie. Na dodatek wkrótce straciła Garbarnia jednego ze środkowych obrońców, Adriana Kajpusta. Dopuścił się taktycznego faulu, to bezdyskusyjne. Czy musiał to robić? – mam wątpliwości, do własnej bramki było jeszcze w miarę daleko. Czy pokazanie czerwonej kartki było karą adekwatną do okoliczności przewinienia? Znów można dyskutować, wcale nie tak daleko od Ilji Szkurina znajdowała się bardzo dobrze grający Michał Czekaj, więc czy na pewno traktować Kajpusta jako ostatnią instancję przed bramkarzem?

Później zaczęły się dziać, jak za starą rubryką w „Tempie”, rzeczy dziwne i ciekawe. Już Feliks Grzybowski mógł doprowadzić do remisu, szwankowała technika, choć akurat ten piłkarz ma się pod tym względem należycie. Ale wkrótce „Garbarze” omal wjechali dwukrotnie do bramki Stali, bo oba gole padły z bliskiej odległości. Najpierw uczynił to Bartosz Żurek, a po nim wspomniany Durda, który skorzystał z idealnej asysty Patryka Moskiewicza. Ten z kolei zdyskontował skrajną niesubordynację dwóch graczy Stali, nieporadnie próbujących mu przeszkodzić w przygotowywaniu gruntu.

Litery w słowie „sensacja” stawały się coraz większe, zdziesiątkowany trzecioligowiec był coraz bliższy wyrzucenia klubu ekstraklasowego za burtę. Tak się nie stało, bo pod bramką Mateusza Bartusika zdarzyła mu się chwila nieuwagi połączonej z niezdecydowaniem. (Później dwie interwencje Bartusika były kapitalne)… W dogrywce filmowej urody był przede wszystkim gol strzelony z dystansu przez Krystiana Gettingera, oprócz niego Szkurin też zadbał o wrażenia estetycznej natury na odpowiednim poziomie.

Można postawić tezę, że w Pucharze Polskim Garbarnia, i tamta i ta, wyznacza sobie znacznie wyższe standardy niż w grach ligowych. Jeśli czegoś obecnej wersji „Brązowych” życzyć, oprócz złożenia okolicznościowych gratulacji za występ naprawdę godny klubowych tradycji, to zdecydowanie większej rozwagi w inkasowaniu czerwonych kartek. Nie zawsze są to grzechy zawinione, ale w przeważającej mierze niestety bijące we własne piersi i na własny rachunek. W natrętnie atakującej czerwieni jest „Brązowym” całkiem nie do twarzy, co jest konkluzją tyle oczywistą, jak mającą na celu skłonienie adresatów do elementarnej refleksji.

JERZY CIERPIATKA

Hits: 166

To top