Trójskok przez 1-0

Tym razem chodzi o wynik odwrotny niż u Adama Bahdaja i wymyślonego przez niego „Paragona”. Ani 0-1, ani do przerwy, za to w pełnym wymiarze czasowym, więc oficjalnie wpisane do protokołu, zwycięstwo 1-0. Z pomocy Bahdaja, skądinąd arcymistrza urokliwych książek dla młodzieży, zatem nie skorzystam. Natomiast nieświadom idzie z odsieczą Józef Szmidt, autor słynnego „17,03”, co dawno temu spowodowało trzęsienie ziemi w rankingu lekkoatletycznych rekordów. Nie pytając pana Józefa o zgodę korzystam z faktu, że był fenomenalnym trójskoczkiem. To cenna podpowiedź, choć przeniesiona na futbolowy grunt. Od piątku hasło „1-0” przewija się w wielu rozmowach. Zwłaszcza że z pokonania potęg przez polskich piłkarzy przychodzi nam się cieszyć nader rzadko. No to korzystajmy z okazji…

• 1961: Polska – ZSRR 1-0
Ernest silniejszy od Lwa!

W znanym obrazie Johna Tiernana (tego od „Szklanej pułapki”) występuje Arnold Schwarzenegger jako „Bohater ostatniej akcji”. Jak sparafrazować ten tytuł w odniesieniu do Kazimierza Poloka, pod względem fizycznym stanowiącego całkowite zaprzeczenie hollywoodzkiego giganta? Wygląda mi na to, że Polok był podczas meczu w Warszawie bohaterem najważniejszej akcji w całej karierze. Poszedł „na maksa” od razu, już w premierowym rozdaniu debiutanta.

Akcję rozpoczął Henryk „Burza” Szczepański, to on zobligował Poloka do wejścia w biegowy pojedynek z Giwim Czochelim. Prawoskrzydłowy Ruchu, w klubie wyraźnie w cieniu grającego na przeciwnej flance Eugeniusza Fabera, był szybszy o pół kroku. Czocheli nie wykazał wystarczającej roztropności, powstrzymał szarżę Poloka, ale faulem. Lew Jaszin nie miał wobec karnego Ernesta Pohla żadnych szans, choć prawdziwy lew…

Pohl zebrał po meczu diametralnie różne oceny. Według „Trybuny Ludu”, choć dzięki pokonaniu Jaszina strzelił w reprezentacji więcej niż ćwiartkę (goli), Ernest „zawiódł oczekiwania. Był najwolniejszym zawodnikiem w ataku, a jego zachowanie się zakrawało niekiedy na nonszalancję”. Za to przez łamy „Expressu Wieczornego” prawie płynął miód: „Druga połowa meczu była wielkim popisem bojowości Ernesta Pohla, który z drepczącego statysty przemienił się nagle w czołg, stale prący do przodu”. Komu wierzyć? – Trudno czasem odgadnąć – skwitował na łamach „Tempa” znany satyryk Bogdan Brzeziński, stawiając w tytule cokolwiek zoologiczną kwestię: czołg czy żółw?

Raz jeszcze: komu wierzyć?! Krótko przed pojedynkiem na 11. metrze Pohla z Jaszinem doszło do zupełnie innej konfrontacji, grożącej nieobliczalnymi skutkami. Rezerwowy Giennadij Krasnicki zapewne przypadkowo, kopnął Edwarda Szymkowiaka w głowę. Niezłomny bramkarz odzyskał świadomość po interwencji pogotowia, publika zareagowała na ten incydent spontanicznie. Rzucaniem butelek, gromkim wznoszeniem okrzyków antysowieckich… Do jeszcze większej awantury na szczęście nie doszło.

Ale czy w ogóle coś się stało? W kronikach filmowych komentarza do sceny z urazem Szymkowiaka nie uświadczysz. A tym bardziej śladu czegokolwiek związanego z niejako politycznymi ekscesami na trybunach. „Publiczność jak zwykle w Warszawie przyjmuje zwycięstwo z absolutnie zimną krwią”.

Najbardziej w tym zdaniu autorstwa PKF podobało mi się postawienie akcentu na słowie „absolutnie”.

• 1985: Polska – Włochy 1-0
W imponującym stylu

Jesienią ’85 Stadion Śląski w Chorzowie witał szczególnych gości, Włochów. Taki „drobiazg”: ówczesnych mistrzów świata. Zapowiadało się znakomite widowisko i takie w istocie było. „Squadra Azzurra” wystąpiła w potężnym składzie: Giuseppe Bergomi, Fulvio Collovati, Gaetano Scirea i Antonio Cabrini tworzyli podczas „Espana 82” fantastycznie rozumiejący się i nadzwyczaj zwarty blok obronny. Prawdziwy monolit, chroniący bezpieczeństwa włoskiej bramki. Wszyscy przyjechali do Chorzowa… Z kolei duet napastników tworzyli Aldo Serena i Alessandro Altobelli, którego pod koniec meczu zluzował niedawno zmarły Gianluca Vialli. Słynne nazwiska…

Skład „Biało-czerwonych” podaję w całości: Józef Młynarczyk – Krzysztof Pawlak (29 Kazimierz Przybyś), Władysław Żmuda, Roman Wójcicki, Marek Ostrowski – Dariusz Dziekanowski, Andrzej Buncol, Waldemar Matysik, Ryszard Komornicki – Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smolarek (85 Ryszard Tarasiewicz). Drobiazgowe potraktowanie sprawy jest tu jak najbardziej uzasadnione. Bowiem ta ekipa spisała się znakomicie, pokonując „Lazurowych” 1-0. Dokonano tego w imponującym stylu, co zresztą także dotyczyło okoliczności strzelenia zwycięskiego gola przez Dziekanowskiego. Stadiony świata… Wydawało się, że przed Polakami roztaczają się piękne perspektywy w kontekście wyprawy na drugi meksykański mundial. Niestety, nie znalazło to pokrycia w faktach. Z doskonałej formy pozostało w finałach MŚ niewiele, prawie nic… I wyczekiwanego sukcesu w kraju Azteków nie doczekaliśmy się.

Tamtego jednak listopadowego dnia Antoni Piechniczek i jego piłkarze mieli autentyczne powody do satysfakcji. Oni przecież byli lepsi od najmocniejszej wtedy drużyny świata. Zaś „Toni” wygrał na selekcjonerskim gruncie rywalizację z samym Enzo Bearzotem, głównym architektem triumfu Italii na hiszpańskich arenach.

Świetny krakowski fotoreporter, Wacław Klag, pracował oczywiście nie tylko w bezpośredniej bliskości murawy. Krążył również po korytarzach obiektu, gdzie też można było udokumentować zdjęciowo ciekawe sceny. M.in. , gdy kapitan polskiej reprezentacji Boniek ucina sobie przyjacielską pogawędkę z wielkim Bearzotem. Zresztą, gdy „Zibi” bronił barw Juventusu Turyn i AS Roma, na co dzień też nie mieli daleko do siebie…

• 2023: Polska – Niemcy 1-0
Znak równości

Wygląda na to, że jeśli grać w Warszawie z Niemcami, to tylko na Narodowym. W 1961 areną był stadion Legii, przegraliśmy gładko 0-2. W ich szeregach rzucał się w oczy młodziutki blondynek z Augsburga, Helmut Haller, to on podpisał wyrok. Pięć lat później Haller trafił do siatki Anglików w wielkim finale na Wembley. Na osłodę porażki w dogrywce 2-4 pozostało mu zwinięcie piłki, której nikomu nie oddał…

Dekadę po Legii byliśmy na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie atmosfera gęstniała z każdą chwilą. Radio Wolna Europa zapowiedziało, że polscy telewidzowie nie usłyszą niemieckiego hymnu. RWE jak zwykle było poinformowane jak należy… Zaczęło się pięknie (gol Roberta Gadochy), skończyło jak zwykle, czyli porażką (1-3). Panem sytuacji był Gerd Müller, kozłem ofiarnym został Jan Tomaszewski. Jego w pierwszej kolejności obwiniano za szczególnie przykre, bo przecież z Niemcami, niepowodzenie.

Ale przed dziewięciu laty na Narodowym działo się już zupełnie inaczej. Gole Arkadiusza Milika i Sebastiana Mili dały sensacyjne zwycięstwo 2-0. Teraz w tym samym miejscu nastał czas pożegnania Kuby Błaszczykowskiego. Aby zachował szczególnie wzniosłe wspomnienia przesądził Jakub Kiwior, lecz absolutnie „number one” był Wojciech Szczęsny. Bronił fenomenalnie, w zupełnej opozycji do postawy Tomaszewskiego sprzed wielu lat. I jest zwycięstwo, bo broniliśmy się dzielnie. Co nie wyklucza stwierdzenia oczywistości, iż prowadzenia przez Polaków gry do przodu prawie nie było.

Pozostał do rozstrzygnięcia dylemat niestety zasadniczy: z kim wygrała Polska w piątkowy wieczór? Wydawać by się mogło, że z Niemcami, lecz nie każdy z tym się zgadza. W opinii niejakiego Jacka O. Polska wygrała 1-0 z Donaldem T. Tę nadzwyczaj zdumiewającą interpretację epilogu obśmiał Zbigniew B., czym naraził się na otrzymanie kontry.

Ciąg dalszy wymiany uprzejmości nastąpi? Nie wiem. Na razie pewne jest tylko to, że w wersji Jacka O. zawiera się tyle samo bezsensu, co w starym pomyśle TVP sprzed półwiecza. Aby wejść na antenę równo z wybrzmieniem hymnu wroga, ani sekundy wcześniej.

Między tzw. „mądrością” i pospolitą głupotą trzeba niekiedy postawić znak równości. Taki przypadek zachodzi właśnie teraz. Co w puencie felietonu czynię z konieczności, a nie dla jakiejś tam ozdoby…

JERZY CIERPIATKA

Hits: 74

To top