Nic z bajek, czyli gole Justa Fontaine’a

Niestety, coraz szybciej przesuwa się film z rolami definitywnie kończonymi przez wielkich aktorów. Z końcem roku odszedł Pele, a teraz przekroczył smugę cienia Just Fontaine. Inny bohater starego mundialu w Szwecji. Zdaje się ostatniego z naprawdę romantycznych mundiali, gdzie piłka szła prosto do bramki. Zwłaszcza, kiedy zabierał się do dzieła właśnie Fontaine.

Bywa, że z szansy na rolę życia korzysta się tylko raz. W czasach nam już bliższych, choć też odległych, tak zrobił Bernd Schuster. W roku 1980 Niemiec stał się być może najważniejszą personą EURO rozgrywanego w Italii i nigdy wcześniej ani później nie skupił na sobie aż tak spektakularnie blasku jupiterów. Choć efektowną grę po prostu miał Schuster w DNA.

Ale przed Berndem był Just. Urodzony w Marrakeszu, gdy Maroko jeszcze znajdowało się pod protektoratem Francji, był podczas mundialu w Szwecji napastnikiem klubu wtedy bardzo markowego. Stade Reims skupiał elitę francuskich piłkarzy i w pierwszym finale Pucharu Europejskich Mistrzów Klubowych (1956) nawet mocno postraszył wielki Real Madryt. Ale przypuszczać, że w najważniejszej imprezie piłkarskiej świata Fontaine zdemoluje konkurencję ze snajperskiej listy? Że dokona rzeczy grubo przekraczających granice wyobraźni? A on to zrobił i było oczywiste, że przeszedł do historii futbolu dożywotnio. Równo z chwilą, gdy licznik jego mundialowych goli na jednej imprezie zatrzymał się na „13”.

Kto znalazł się w gronie seryjnych ofiar Fontaine’a? Ramon Mayeregger (Paragwaj, 3), Vladimir Beara (Jugosławia, 2), William Brown (Szkocja, 1), Harry Gregg (Irlandia Północna, 2), Gilmar (Brazylia, 1) i Heinrich Kwiatkowski (Niemcy, 4). Bearę, Gregga i Gilmara bez wątpienia należało zaliczać do światowej czołówki, mimo to też nie dawali rady. Z tym, że najbardziej zapadły mi w pamięć okoliczności zmuszenia do kapitulacji Gilmara, krótko przed jego koronacją na mistrza świata. Poszło prostopadłe podanie, Fontaine mimo desperackiego wybiegu bramkarza minął go bezproblemowo i z kąta wpakował piłkę pod poprzeczkę.

Padł gol na 1-1, nadzieje Francuzów odżyły. Ale musieli spasować, przy czym sprawa awansu do finału, mimo jednoznacznego wyniku 5-2 dla Brazylii, wcale nie musiała być oczywista. Ówczesny regulamin nie dopuszczał zmian, a tu przez godzinę kontuzjowany Robert Jonquet mógł tylko statystować na boisku. A był Jonquet absolutnie wiodącą postacią bloku defensywnego Francuzów, jako stoper w jego samym centrum. Jak byłoby, gdyby gra mogła się toczyć na równych prawach? Skłaniam się ku temu, że samba i tak byłaby dominującą melodią, zapewne jednak w cokolwiek wolniejszym tempie.

Zapewne nie ma ludzkiej siły, aby do niebywałego rekordu Fontaine’a ktokolwiek i kiedykolwiek zbliżył się na krótki dystans, ani tym bardziej ów fantastyczny rekord pobił. Za ile lat narodzi się nowy Gerd Müller, który w pierwszym z meksykańskich mundiali (1970) trafiał do siatki aż dziesięciokrotnie? Gerd, w przeciwieństwie do „Justo”, jednak nie powiększał dorobku w każdym meczu. W tej samej imprezie uczynił to tylko Brazylijczyk Jairzinho, ale globalnie zdobył tych bramek wyraźnie mniej od Müllera, 7.

Fontaine nie bał się żadnego bramkarza, niestety relatywnie młodo (28) zszedł ze sceny, bo pokonała go kontuzja. Teraz odszedł tam, gdzie już wcześniej znaleźli się jego kumple z bramkostrzelnego ataku. To Roger Piantoni, który czarował naszych kibiców podczas wizyty Stade Reims uświetniającej jubileusz 40-lecia „Przeglądu Sportowego”. Z Jeanem Vincentem mógł zawrzeć znajomość Antoni Piechniczek podczas „Espana ’82, bo sprawny lewoskrzydłowy był wówczas selekcjonerem reprezentacji Kamerunu. A o cokolwiek polski kontekst porażającej mocy francuskiego ataku podczas mundialu w Szwecji zadbali Maryan Wisnieski i Raymond Kopa, bezapelacyjnie jeden z najlepszych zawodników całego globu przełomu lat 50. i 60. ubiegłego wieku.

Komu było dane obejrzeć fenomenalne wyczyny Fontaine’a latem ’58? Niestety tylko garstce obserwatorów znad Wisły. Chodzi o dziennikarzy, którzy mogli naocznie śledzić przebieg pasjonującej imprezy. Narcyz Süssermann (wtedy już Tadeusz Maliszewski) nie od początku trzymał się prawdziwej wersji ksywy „Garrincha”, talent brazylijskiego geniusza dryblingu dopiero eksplodował. Reporterskie splendory spadły na Stefana Rzeszota i Jerzego Jabrzemskiego, na łamach „Sportowca”. Za to zabrakło ludzi z telewizyjnego okienka, bo na transmisje ze Sztokholmu i Göteborga nie zdecydowano się. Co zresztą nie stanowiło zbytniego zaskoczenia…

Za to niespodziankę, i to jaką, trzymał w zanadrzu Just Fontaine… Wpadł na chwilę, wpędził świat w osłupienie połączone z zachwytem i na dodatek zyskał dożywotnią gwarancję na produkt, którego nie powtórzy nikt.

Jest więcej niż pewne, że w przeciwieństwie do Jeana de La Fontaine z pisaniem bajek „Justo” nie miał nic wspólnego. A jeśli ktoś w to nie wierzy, niech przyjmie do wiadomości, że za dziełem „13 goli” stały same konkrety.

JERZY CIERPIATKA

Just Fontaine (ur. 18.08.1933 Marrakesz, zm. 1.03.2023 Tuluza)

Hits: 4

To top