Małopolski Związek Piłki Nożnej z przykrością informuje, że 14 listopada 2024 roku zmarł w wieku 84 lat inżynier Andrzej Sykta, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej, wieloletni działacz MZPN, członek Wydziału Szkolenia, postać wybitna i ceniona.
Wychowanek Nadwiślana Kraków w 1959 roku trafił na niemal 10 lat do Wisły, z którą sięgnął w 1967 r. po Puchar Polski (w meczu finałowym z Rakowem Częstochowa zdobył w dogrywce gola, a później wynik ustalił Hubert Skupnik). W sezonie 1965/1966 pomógł “Białej Gwieździe” w wywalczeniu wicemistrzostwa Polski.
Prawy łącznik i skrzydłowy w reprezentacji kraju wystąpił dwa razy, a w debiucie z Finlandią w 1959 r. strzelił gola. Po odejściu z Wisły kontynuował karierę w Motorze Lublin i Wisłoce Dębica, a także we francuskich AC Cambrai i US Créteil-Lusitanos.
Był trenerem, m. in. w reprezentacjach Małopolskiego ZPN. Honorowy Członek Małopolskiego Związku Piłki Nożnej, odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi.
Pogrzeb naszego Przyjaciela odbędzie się w piątek 22 listopada 2024 roku o godzinie 12.20 na Cmentarzu Rakowickim. Cześć Jego pamięci.
(ag)
Bardzo smutni z powodu odejścia Andrzeja Sykty przypominamy dwa materiały opublikowane przed laty na łamach miesięcznika „Futbol Małopolski”.
Andrzej Sykta. Debiutant błyskawiczny
Idę o zakład, że w rankingu na najmocniejsze futbolowo rejony starego Krakowa musiałby plasować się Kazimierz w ścisłej czołówce. Przy ulicach Dietla, Meiselsa, Skawińskiej, Stradomiu, Augustiańskiej czy Placu Wolnica po prostu mieszkały tuzy. O braciach Janie i Józefie Kotlarczykach wiedział niemal każdy selekcjoner przedwojennej reprezentacji Polski. Józef Kohut był w polu karnym wroga okrutny. Mieczysław Szczurek też, tyle że w obrębie przeciwległej „16”. Adam Michel był wziętym pomocnikiem, Marian Machowski i Krzysztof Hausner najlepiej czuli się w roli prawoskrzydłowych. Był jeszcze Karol Bielecki, warto pamiętać również o jego zasługach. Chłopcem z Kazimierza był też ANDRZEJ SYKTA, gdy ponad pół wieku temu pierwszy raz pojawił się na treningu w KS Nadwiślan.
Za remont boiska
To w tym zasłużonym klubie utalentowany junior przykuł na sobie uwagę wytrawnych znawców tematu. Zaczął otrzymywać powołania do reprezentacji juniorskich Krakowa, a także został objęty szkoleniem centralnym. W towarzystwie krakowskich kolegów, byli nimi m.in. Michał Królikowski, Ryszard Krzyżanowski, Marian Cygan, Czesław Kwiatkowski i Andrzej Wełniak, jeździł na zawiadywane przez Kazimierza Górskiego ogólnopolskie zgrupowania młodzieży na Dolny Śląsk. Szklarska Poręba, Wrocław… Nie brakowało tam utalentowanych piłkarzy z innych regionów kraju. Z Łodzi byli nimi Piotr Suski, Sławomir Sarna i Henryk Sass, śląską opcję reprezentowali na przykład Ryszard Grzegorczyk i Joachim Krajczy, wtedy przymierzany do tego, aby stał się drugim Wilimowskim. (O ile nazwisko „Eziego” dało się głośno wymawiać w tamtych czasach…).
Wiosną 1959 Andrzej stał się już na tyle wartościowym zawodnikiem, aby znaleźć się w orbicie zainteresowań samej Wisły. Sprawę zmiany barw klubowych sfinalizowano krótko i treściwie. Działacz o dużych koneksjach, Józef Koperek (Marecki) spowodował, że za fundusze magistrackie wyremontowano płytę boiska Nadwiślanu, która była w opłakanym stanie. (Tak się akurat złożyło, że ówczesnym prezesem Nadwiślanu był Zdzisław Szczygieł, który później został teściem Sykty…). Resztę spraw wziął w swoje ręce słynny krakowski optyk aktywnie działający w Wiśle, Stanisław Voigt i przenosiny Andrzeja na stadion przy Reymonta stały się faktem.
Nominacja Kruga
Początki w pierwszoligowej Wiśle były trudne, w systemie wiosna – jesień pierwsza część sezonu została poświęcona na żmudne wyrabianie sobie pozycji w nowym, sportowo ekskluzywnym towarzystwie. Sykta zadebiutował w ligowym meczu przeciwko Pogoni Szczecin, później otrzymał szansę podczas spotkania z bytomską Polonią, ale tak naprawdę zaistniał dopiero po przerwie międzyrundowej. 1 sierpnia 1959 przyjechała Polonia Bydgoszcz i zebrała od Wisły ciężkie baty (0-4), Andrzej po raz pierwszy w karierze wpisał się na listę snajperów ekstraklasy. – Ciekawostką jest to, że na stoperze Polonii grał Józef Boniek, ojciec Zbyszka – przypomina drzewo genealogiczne słynnej bydgoskiej rodziny. Jeszcze w tej samej jesiennej rundzie Sykta najwyraźniej zasmakował w składaniu autografów. Uczynił to kosztem Górnika Radlin (ze Stanisławem Oślizłą na środku obrony), Gwardii Warszawa, Pogoni, Cracovii, Legii (dwukrotnie) oraz ŁKS-u.
Wysoka skuteczność zaowocowała zainteresowaniem ze strony selekcjonera reprezentacji, Czesława Kruga. Jego pogląd podzielił ówczesny trener kadry narodowej, francuski szkoleniowiec Jean Prouff. W niedzielne południe 8 listopada 1959 Andrzej Sykta dostąpił zaszczytu wstąpienia w biało-czerwone szeregi. Aby było jeszcze ciekawiej, od razu w debiucie – na lewej flance ataku w identycznej roli wystąpił chorzowianin Eugeniusz „Ojga” Faber – Andrzej posłał piłkę do siatki Andersa Westerholma. Błyskawiczna kariera! – Kto był asystentem przy moim golu? Już nie pamiętam. Może Ernest Pohl? No nie, chyba nie, żartuję. Bo ten znakomity zawodnik miał również to do siebie, że bardzo nie lubił pozbywać się piłki – Andrzej nie czuje się na siłach, aby po tylu latach ogarniać przeszłość aż tak detaliczną szczegółowością retrospektywy.
Mocna konkurencja
Niebawem pojawiła się szansą zobaczenia z bliska, jakiego koloru jest pięć kół olimpijskich. Sykta znajdował się w kadrze szykującej formę na rzymskie igrzyska, ale ostatecznie nie postawił stopy na Stadio Olimpico. Zresztą jeszcze nie wiedział, że to co najpiękniejsze w biało-czerwonej opowieści ma już niestety za sobą. Wprawdzie jesienią 1962 zagrał na Stadionie Wojska Polskiego przeciwko Maroku, ale tak de facto było to zaplecze kadry, która dzień wcześniej uległa Irlandii Północnej w Belfaście. – Przez kilka sezonów byłem brany pod uwagę, ale głównie w kontekście meczów drugiej reprezentacji i „młodzieżówki”. Do biało-czerwonych już nie wróciłem. Pewnie dlatego, że panowała szalona konkurencja. No i po przenosinach na prawe skrzydło grało mi się znacznie trudniej, niż wcześniej. Pojawili się młodzi, bardzo sprawni boczni obrońcy, choćby Zygmunt Anczok z bytomskiej Polonii. To był doskonały zawodnik, choć nie tylko on. Zatem, po prostu… – Andrzej przedstawia zwyczajną wersję zdarzeń.
Jak to było naprawdę?
Któremu z trenerów zawdzięcza najwięcej? – Bez wątpienia Karoly’emu Kosie, bo przecież za dwuletniej kadencji Węgra przeszedłem ligowy chrzest, a takie rzeczy pamięta i docenia się najlepiej. Szkoliło mnie wielu trenerów, m.in. Mieczysław Gracz, Karel Finek, Czesław Skoraczyński i Karel Kolsky, za którego Wisła po raz pierwszy w historii spadła do drugiej ligi – przypomina Sykta kilka postaci. Dramatyczny mecz z Górnikiem Zabrze w czerwcu 1964 rzeczywiście zapadł głęboko w pamięci fanów „Białej Gwiazdy”, choć przecież samych piłkarzy również. – Mimo upływu czterdziestu lat wciąż nie wygasły namiętności, są snute najprzeróżniejsze spiskowe teorie dziejów. Między innymi ta, że faulowany przez Fryderyka Monicę Roman Lentner w końcu rozeźlił się na serio i stało się. Naprawdę z dużym dystansem podchodzę do tych rewelacji. Bo wiem na przykład, że bezpośrednio przed strzeleniem przez Lentnera gola na 3-3 sam przepuściłem go blisko linii autowej, a nie powinienem. Z kolei doskonale pamiętam moment, kiedy przelobowałem Huberta Kostkę, ale biegnący przez 30 metrów Oślizło wybił piłkę z linii bramkowej. Po prostu nie wiem jak było naprawdę. Może kilku zawodników Wisły ze względu na pewne układy istotnie nie chciało wygrać tego meczu decydującego o wszystkim, ale równie dobrze mogło być inaczej. To znaczy normalnie, po sportowemu. Bo przecież trzeba pamiętać, że Górnik był w tamtym okresie absolutną potęgą. Więc chyba stać go było, aby w najzwyklejszy sposób zremisować z broniącą się przed spadkiem Wisłą?
Najlepiej kopie wnuczka
Spotkań zapadłych w pamięci było w karierze Andrzeja bez liku. Choćby prestiżowe mecze ze stołeczną Legią, właśnie Górnikiem (Sykta go zastopował w 1961 po kapitalnej serii zabrzan), bytomską Polonią (opromienioną świeżym zawojowaniem Ameryki) czy odwieczną rywalką, Cracovią. Były także występy pucharowe. Te w ramach Pucharu Lata (bolesna porażka 1-2 w Tarnowie z 1. FC Kaiserslautern), Pucharu Zdobywców Pucharów (Hamburger SV, ze słynnym Uwe Seelerem w składzie, był dwukrotnie lepszy) i Pucharu Polski (dogrywkowy gol Sykty znacząco przybliżył Wisłę do wygrania finałowego meczu z Rakowem Częstochowa w 1967). Z drugoligowych epizodów pamięta dwie wizyty na Ludwinowie, gdzie w czteroletnim odstępie strzelił trzy bramki Garbarni. Najpierw w barwach Wisły, a następnie już w koszulce Motoru Lublin, gdzie przeniósł się latem 1968.
— Dwa miesiące wcześniej Wisła cudem uratowała się na stadionie Szombierek Bytom od kolejnej degradacji, pewnie dlatego przed nowym sezonem postanowiono dokonać w drużynie kilku zmian kadrowych – przypomina o rozstaniu się z „Białą Gwiazdą” po niemal dziesięcioletnim pobycie na Reymonta. Po Motorze była jeszcze na krótko Wisłoka Dębica i nastąpił wyjazd do klubów francuskich. Konkretnie chodziło o AC Cambrai i US Creteil, ale były to występy o wybitnie amatorskim charakterze. Po powrocie do kraju pod koniec lat 70. Andrzej zajął się trenerką na lokalnym szczeblu. Pracował m.in. w Skawince, Świcie Krzeszowice i Krakusie. Był trenerem koordynatorem KOZPN, zresztą do tej pory czynnie udziela się w szkoleniowej pracy związkowej, jako społeczny członek Wydziału Szkolenia MZPN. Już z pozycji rencisty. Sykta jest jako inżynier metalurg absolwentem AGH, ale w zawodzie nie przepracował ani jednego dnia. – W czasie kariery nie wchodziło to w rachubę, a później … było już za późno na odejście od futbolu. Zresztą tego bym nie chciał – wykłada kawę na ławę.
No i cieszy się, że ma żonę, dwoje dzieci i pięcioro wnucząt. Dwóch chłopców próbowało garnąć się do futbolu, ale jakoś bez większego przekonania. – Najwięcej to kopie najmłodsza wnuczka, Dominika – śmieje się, puszczając perskie oko.
Cały Andrzej…
JERZY CIERPIATKA
Młodzież Krakowa w Europie (3). Chłopak z Kazimierza
W poprzednim numerze pisaliśmy o pięknym sukcesie „Portugalczyków”. W kwietniu 1961 Andrzej Rewilak, Krzysztof Hausner, Janusz Kowalik i Karol Kapciński (Czesław Studnicki jeszcze nie przebywał pod Wawelem) sięgnęli pod wodzą Władysława Stiasnego po srebrny medal mistrzostw Europy juniorów. W przypadku Andrzeja Sykty było inaczej. Nigdy nie zagrał w wielkiej imprezy, a mimo to jego sylwetka jak najbardziej zasługuje na obecność w naszym cyklu. Przesądza o tym bogaty staż Andrzeja w reprezentacjach kraju, w przypadku drużyny młodzieżowej regularna w niej obecność.
Był wychowankiem Nadwiślanu, klubu zlokalizowanego na krakowskim Kazimierzu. Nadwiślan był prawdziwą kuźnią talentów, bardzo udane bądź wręcz piękne kariery braci Jana i Józefa Kotlarczyków, Mieczysława Szczurka, Józefa Kohuta, Mariana Machowskiego, Adama Michela czy Krzysztofa Hausnera o tym dobitnie świadczyły. Sykta dołączył do tego grona, jeszcze w wieku juniora otrzymując nominacje do reprezentacji Krakowa. A także został objęty szkoleniem centralnym. Czynił szybkie postępy i stało się kwestią czasu kiedy zmieni barwy klubowe. Hasło rzuciła Wisła, sprawę sfinalizowano szybko i w cokolwiek barterowym wymiarze: za wyremontowanie mocno sfatygowanej murawy boiska Nadwiślanu.
„Andrzej Sykta przyszedł do nas z Nadwiślanu i ten chłopak zrobił błyskawiczną karierę. Wiosną w 59 roku, kiedy byłem w najwyższej formie, graliśmy „w dziada”: jak jest szesnastka, to do linii bocznej, czterech na dwóch. W pewnym momencie patrzę, że on mnie wyprzedza, jak byłem w środku. Myślę sobie, co to za chłopaczek taki sprytny. Okazało się, że z początku zaczął grać na prawym łączniku w rezerwie. Wójcik Rysiek grał na prawym skrzydle i kierownictwo liczyło, że to będzie bardzo dobra para w niedługim czasie. Że to będzie wzmocnienie ataku na pewno. Potem jakoś tak się stało, że Wójcik został przekwalifikowany na obrońcę (z początku chyba na bocznego, a potem na środkowego, razem z Kawulą), a właśnie Sykta wylądował na prawym łączniku, a Machowski był wtedy prawoskrzydłowym. Okazało się, że ten chłopak ma naprawdę przebojowość i spryt, nawet do strzelania bramek” – wspominał przed kilku laty na internetowej stronie Wisły jej uznany napastnik, Kazimierz Kościelny.
„Ten chłopak zrobił błyskawiczną karierę”… Tak było w istocie. Jesienią ’59 Sykta zadebiutował w reprezentacji seniorów chorzowskim meczem z Finlandią (6-2), której na dodatek strzelił gola. Debiut był udany, tym bardziej nikt nie mógł przypuszczać, że kolejna szansa już nigdy nie powtórzy się. Szkoda, bo zbliżały się igrzyska olimpijskie w Rzymie… Interesujące, że Andrzej dopiero po seniorskim meczu z Finami zaczął grywać w reprezentacji młodzieżowej, kolejność z reguły bywa odwrotna.
W maju ’60 Sykta pojechał do Cottbus, gdzie zmienił Eugeniusza Lercha. Ten był akurat bohaterem meczu z NRD (3-0), ustrzelił hat trick. W polskiej drużynie aż roiło się od świetnych piłkarzy, później o nazwiskach wzbudzających niekłamany respekt. Bramkarz Konrad Kornek (Odra Opole), stoperzy Stanisław Oślizło Górnik Zabrze) i Władysław Kawula (akurat starszy kolega klubowy Sykty), pomocnicy Bernard Blaut (jeszcze Odra Opole, potem opoka Legii Warszawa) i Ryszard Grzegorczyk (Polonia Bytom), napastnicy Erwin Wilczek (Górnik Zabrze), Eugeniusz Faber (podobnie jak Lerch – Ruch Chorzów)… Wkrótce doszło w Warszawie do meczu z Anglią (2-3), Sykta wszedł na boisko za Alojzego Gasza (także Ruch). W kończącym 1960 krakowskim meczu z Węgrami (1-1) Andrzej odnotował pełny występ.
Rok następny, 1961, kojarzył się z trzema następnymi obecnościami w „młodzieżówce”. W Olsztynie NRD wzięła udany rewanż za wysoką porażkę w Cottbus (2-1), Sykta ustąpił miejsca wybornemu technikowi, Zbigniewowi Mydze (Stal, a wkrótce Zagłębie Sosnowiec). Jesienią nastąpiły dwie sesje wyjazdowe. Najpierw w Cluj (1-2 z Rumunią), a wkrótce w Esbjerg (bezbramkowy remis z Danią). W maju 1962 znów doszło do konfrontacji z NRD (3-1). W Nordhausen Andrzej wpisał się na listę, podwójnie skuteczny był Wilczek. Rzeszowski mecz z Rumunią został przegrany 0-1, w wyjazdowym spotkaniu z Węgrami było 0-0.
Natomiast kanonada strzelecka rozległa się w Krakowie, na stadionie na którym znał każde źdźbło trawy Sykta (zmieniony przez Helmuta Śladka z Szombierek Bytom) partycypował w sensacyjnym rozgromieniu Czechosłowacji (4-0). Tę drużynę określono mianej „olimpijska”. Nieco wcześniej doszło w stolicy do meczu z Marokiem, mimo skromnego remisu 1-1 gra „olimpijczyków” bardzo przypadła do gustu. Tym bardziej, że dzień wcześniej „narodowa” zblamowała się fatalnym występem w Chorzowie przeciwko Irlandii Północnej.
Andrzeja Syktę zmienił w warszawie szalenie skoczny Józef Gałeczka (Zagłębie Sosnowiec). Już bogaty rejestr piłkarzy, z którymi Andrzej Sykta występował w młodzieżowych reprezentacjach warto rozszerzyć o kolejne nazwiska, może bez podziału na formacje: Bronisław Leśniak i Fryderyk Monica (Wisła), Antoni Nieroba (Ruch), Henryk Brejza (Odra), Joachim Krajczy (Legia), Ginter Piecyk (Zagłębie), Hubert Kostka (Górnik), Andrzej Rewilak (Cracovia), Jacek Gmoch (Legia), Joachim Pierzyna (Polonia Bytom), Jerzy Jóźwiak (to samo), Henryk Apostel (także, później Legia) i Śląsk), Piotr Suski (ŁKS), Jerzy Musiałek i Zygfryd Szołtysik (Górnik), Marian Kielec (Pogoń Szczecin)…
Andrzej Sykta był prawie przez dekadę najgroźniejszym napastnikiem Wisły. Po zakończeniu kariery długo zajmował się „trenerką”. Futbolowi służy do dziś, jako sekretarz Wydziału Szkolenia MZPN. A wracając do reprezentacji… Jakże nie wierzyć Andrzejowi, że za jego czasów panowała szalona konkurencja? Starsi kibice nie mają żadnych wątpliwości.
JERZY CIERPIATKA
Hits: 689