ZAMIAST DOGRYWKI: Sieciowy prezent z Wysp

Zdrowo szurniętych maniaków na szczęście wciąż nie brakuje. Węszą, szperają, czasem dokonują cudów, aby prawdziwe skarby wydobyć na powierzchnię. Na dodatek są na tyle wspaniałomyślni, aby nimi się dzielić z mniej mobilnymi maniakami. Zasoby banku internetowej sieci wciąż powiększają się, a źródła wydają się niewyczerpalne. Ograniczeń czasowych też nie ma żadnych.

Ostatnio jakiś nawiedzony facet z Anglii cofnął czas aż do roku 1961, pewnikiem bezwiednie uderzając również w polskie tony. Odżyły wspomnienia z frapującego dwumeczu zabrzańskiego Górnika z londyńskim Tottenhamem, wszak z jedną zasadniczą różnicą. Do tej pory był dostępny ledwie kilkuminutowy film z rewanżu na White Hart Lane, gdzie (tamci) „ludzie zgotowali (naszym) ludziom ten los”. 8-1 dla „Kogutów”, to było wręcz okrutne doświadczenie dla bezkonkurencyjnych na krajowym rynku mistrzów Polski… Na osłodę pozostał piorunujący wolej Ernesta Pohla, bez wątpienia jeden z najcudowniejszych goli w całej historii naszego futbolu. Bogu dzięki, taśma filmowa jakoś przetrwała potęgę tego piekielnego strzału z lewego półobrotu…

Jednak nadziei, aby po sześciu dekadach oprócz z Londynu dotarł obraz także obraz z Chorzowa nie było żadnej. Aż tu… Wspomniany wyżej a nieznany z personaliów dżentelmen poszedł na całość, sięgając głęboko do archiwów BBC. I znalazł to, na co tak tęsknie – acz wydawało się beznadziejnie – czekałem. Pojawił się relatywnie długi, bo trwający około 25 minut przekaz ze Stadionu Śląskiego. Z tego osławionego „kotła czarownic”, którego ogłuszający ryk dławił i niekiedy łamał opór wielu gierojów. Na dodatek zaskakująco dobra była jakość obrazu, na tyle dobra, aby po sylwetkach rozpoznawać aktorów niezapomnianego spektaklu.

Mistrzem telewizyjnej ceremonii z tamtej strony był Kenneth Wolstenholme. W czasie wojny ochotniczy lotnik RAF o ponad stu wysoce ryzykownych lotach. Ichniejszy Jan Ciszewski, tyle że o dekadę starszy i mający znacznie więcej szczęścia od „Cisa” podczas igrzysk w Monachium. Ciszewskiemu, krótko przed eliminacyjnym meczu gdzieś w Ingolstadt czy Ratyzbonie „odcięło głos” przy mikrofonie. Słowa stojącego na koronie „Śląskiego” Wolstenholme’a natomiast docierały bez problemów. Czynił przygotowania do meczu Górnik – Tottenham, wprowadzał w atmosferę spotkania, którego niesamowity przebieg wpędzał „Koguty” w rosnącą frustrację, może nawet panikę.

Z dystansu fenomenalnie, acz tylko w poprzeczkę, kropnął Ernest Pohl. Ale… Najwyraźniej pomylił kierunki Maurice Norman („samobój”, 1-0); w błyskawicznych okolicznościach ujawnił niepośledni talent Jerzy Musiałek (2-0); to samo zrobił Erwin Wilczek, bo nikt nie przypuszczał, że choć mikrego wzrostu to głową zaskoczy angielskich defensorów (3-0). Pohl (wedle Huberta Kostki nikt nie dorastał Ernestowi do pięt) dał zaraz po przerwie kolejną próbkę ogromnych umiejętności i zrobiło się 4-0! W meczu, przed którym Anglicy wcale nie obawiali się Górnika, tylko… prusaków w najlepszym hotelu w mieście (sic!). Zeznał to w pamiętnikach ich słynny menedżer, Bill Nicholson.

Czy czterobramkowa zaliczka Górnika byłaby wystarczająca na rewanż? W świetle rozmiarów siedmiobramkowej klęski zapewne nie. Ostatecznie udano się do Londynu z zapasem o połowę mniejszym, dystans wydatnie zmniejszyli Cliff Jones i Terry Dyson. Ale też warto wiedzieć, że dwóch górników (Musiałek i Jan Kowalski) asystowało na placu po bezpardonowych faulach Dave’a Mackaya. A ówczesny regulamin nie dopuszczał zmian zawodników z pola gry, nawet w tak dramatycznych okolicznościach…

Bill Nicholson odszedł już w tym wieku, podczas stadionowej uroczystości funeralnej wielkość menedżera oddawały w pożegnalnych mowach tak gigantyczne postaci Spurs jak Jimmy Greaves czy Glenn Hoddle. (Gdy rozmawiałem na ten temat z red. Szczepłkiem, Stefan przypomniał mi, że w 2006 zorganizowanie podobnej ceremonii Kazimierzowi Górskiemu na stadionie Legii ostatecznie nie zyskało aprobaty ówczesnych władz stolicy…). Grubo wcześniej przed Nicholsonem zmarł zasłużony trener tamtego Górnika, Augustyn Dziwisz. Niebawem, choć nie na długo, został szkoleniowcem Cracovii. Ciekawe, że krótko przed dwumeczem z „Kogutami”, a w ramach Pucharu Intertoto, incydentalnie uzupełniło szeregi Górnika, akurat trzech zawodników „Pasów”: Krzysztof Hausner, Edward Pietrasiński i Waldemar Jarczyk. Ten ostatni rodem prosto z Zabrza…

Niestety, aż siedmiu aktorów pamiętnego spektaklu z Chorzowa przekroczyło tamtą stronę cienia. To Antoni Franosz, Edward Olszówka, Stefan Florenski, Ernest Pohl (wszyscy w Niemczech), Erwin Wilczek (we Francji), Edward Jankowski i Jerzy Musiałek. Na placu boju pozostają Hubert Kostka, Stanisław Oślizło, Jan Kowalski i Roman Lentner.

O tym „zabrskim kombajnie” nie pozwala zapomnieć jakiś łowca skarbów znad Tamizy. Mogę mu tylko napisać: thanks so much…

JERZY CIERPIATKA

Hits: 2

To top